piątek, 28 listopada 2008

moje listy do świata....









Świecie mój, chcę żyć z tobą w zgodzie.....


Niech lecą w świat moje listy i niech spotkają je moje Anioły ze skrzydłami srebrnymi, i niech spotkają je Anioły moich bliskich i przyjaciół i wszystkich tych, do których nikt nie pisze listów i którzy nie wiedzą dla kogo i po co żyją.



List pierwszy - Do Poety. 

Przyjacielu mojego męża.

Przyjacielu mojego męża, jesteś mi bliski przez Twojej duszy pisanie,
Duszy niepokornej, szukającej, płaczącej, tęskniącej i strachliwej,
ale jakże jednocześnie odważnej i szczerej, jakże człowieczej.
Wypisałeś wszystko, co kiedyś było głęboko w moim sercu.
Tak to było niedawno, a może jeszcze gdzieś straszy w zakamarkach mojego bytu?
Nie, już nie! Znalazłam tę miłość największą, za jaką tęskniłam,
miłość, która daje pewność, nigdy nie zdradza, nie upokarza, nie rani.
Miłość wszystkiego we wszystkim, sprawdzę - czy również w śmierci?

Przyjaciele Poeci! Ptaki Boże fruwające po zakamarkach ludzkich dusz!
Piszcie o NIM, przecież ON żyje!
Jest zawsze blisko, tylko zaproście GO.
Uczę się tego codziennie: przepraszam, dziękuję, proszę JEGO!
Jakie to proste, jestem przecież JEGO córką, jak mógłby mnie odepchnąć?
Kiedy pokonuję moją pychę, zazdrość, niecierpliwość - rosną mi skrzydła.
Przepraszam Cię Przyjacielu mojego męża,
ale dla mnie Twoje wiersze już nie są prawdziwe.
Czekam na nowe, radosne, spełnione, krzepiące,
dla nas, Twoich przyjaciół i dla Ciebie.
Niech modlitwa będzie Twoją poezją, a Twoja poezja modlitwą.


List drugi - Do samotnego człowieka.
(Boże Narodzenie 2008 r.)


Mój Przyjacielu zabłąkany w labiryntach życia, czemu zwlekasz?
Czemu nie szukasz? Czemu nie wierzysz? W co wierzysz?
W siebie? O, to już tak dawno było, kiedy pycha była Twoją przyjaciółką.
Teraz już nie wiesz chyba, co to jest pycha, kiedy zgarbiony wyciągasz rękę.
Czy pamiętasz jeszcze swoje dzieci? Czy wstyd nie daje Ci myśleć o nich?
Zapijasz odruchy swojego człowieczeństwa i podasz na kolana przed ohydą.
Hydrą, która Cię zjada, na przekór sobie, na przekór swoim bliskim,
na przekór Bogu, na przekór całemu światu, a nawet na przekór wieczności.
Gdzie się zgubiłeś? W którym miejscu swojego życia? W której złej minucie?
A przecież byłeś kiedyś dzieckiem, kochanym, grzecznym chłopcem.
A przecież byłeś kiedyś mężem i ojcem, ale - czy umiałeś kochać?
Pewnie nikt Cię nie nauczył miłości prawdziwej, również do siebie. 
Bóg Cię stworzył i dał wolną wolę, 
a może to pomyłka Boga: nasza wolna wola?
Bo czym ona jest? Zadufaniem, że "sobie sam poradzę", że "panuję nad tym",
że "kontroluję swoje zachowania?" Czy teraz już wiesz , że to wielki fałsz?
Nad niczym już nie panujesz, a więc poddaj się Jego woli i zaufaj Mu!
On z największych "dołów"podniesie i wyzwoli.
I da powrót do człowieczeństwa, do życia.
Jako Jego ukochany, marnotrawny syn, który powrócił, rzuć się w Jego ramiona,
poczuj Jego Miłość i bądź szczęśliwy!!!
Tego Ci życzę w te najwspanialsze, najbardziej radosne Święta Narodzenia Pana.
 
 29 listopada 2020 r, drżącymi rękami, dopisuję epilog:
 
Przyjacielu! Jesteś już po drugiej stronie życia i poznałeś tajemnicę zbawienia!
Daj znak, czy moje modlitwy pomogły i pomagają Ci zaznać szczęścia w Bogu?
Kiedy odchodziłeś była przy Tobie miłość, a więc był również ON, bo ON Jest Miłością.
Czy oprócz Twoich dzieci Jezus również trzymał Twoją rękę?
Tyle wycierpiałeś na własne życzenie, a może Twoje męczeństwo było potrzebne?
Może będziesz teraz patronem wszystkich uzależnionych, bezdomnych,
chorych na brak miłości do siebie, do świata, do Boga? 
Tak bardzo ufam Jezusowi, Który zna całe Twoje życie, każdą Twoją myśl i drgnienie serca,
że przyjmie Cię do swojego Królestwa pokoju, radości i miłości.
Tak bardzo ufam, że oprócz Twojej ziemskiej mamy, przytuli Cię Matka Najświętsza.
Tego Ci życzę z całego serca i o to się modlę.



List trzeci:  Do człowieka pysznego.

"Co masz, czego byś nie otrzymał, a jeśliś otrzymał, czemu się chełpisz?"

Kiedy zasiadasz przed wielkim ekranem swojego ołtarza czujesz się jak władca,
bo rządzisz marionetkami wypluwającymi coraz nowsze informacje, reklamy, newsy.
Ty decydujesz jaki scenariusz najbardziej Ci odpowiada:
dzisiaj o zabijaniu, jutro o zabijaniu i o zdradzie, a pojutrze o katastrofach...
A co dalej? No, jeszcze dalej znowu o zabijaniu, potem o masakrze.
A teraz coś spokojnego, życiorysy: małych ludzi, wielkich ludzi, ludzi potworów.
Po prostu : telewizja i internet - BOŻKI NASZYCH CZASÓW.
Powiesz: "Są niezbędne, pożyteczne i potrzebne człowiekowi."
Do czego? Do czego? Do czego? Do zagłuszenia prawdy o sobie samym?
Do zagłuszenia sumienia? Do...do zabicia myśli o tym, co nieuchronne,
do zabicia lęku, do stłumienia samotności?
Nigdy się do tego nie przyznasz, nie pozwala ci na to twoja pycha.
"Jestem jaki jestem i nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć".
To prawda, każdy może tylko sam zadbać o swoje zbawienie, więc żegnaj Przyjacielu.
Nie będę Ci już opowiadać historii nawrócenia, nie będę cię zanudzać historią zbawienia.
To faktycznie nie dla Ciebie, Ty jesteś ponad to, masz swoje wyobrażenia,
swoje metody, swoje zasady.
Więc żegnaj Przyjacielu, nigdy nie zaznasz radości prawdziwej.
Twoje lęki w miarę lat będą się potęgowały,
a kiedy staniesz przed Majestatem Boga, co Mu powiesz?
"Kochałem Cię Panie"?
A  jakie to twoje kochanie? To marne kochanie, to marne życie.
Żyjesz, a nie żyjesz: podglądasz, oglądasz, patrzysz,
coraz inne scenariusze nakładają się, mącą :
agresja, agresja, agresja, agresja, agresja, agresja, agresja....niebyt...


List czwarty: Do Eli z Rumi. (pisany w pewną niedzielę 2015 roku)


Czy można napisać list do siebie? Czy to nie jest narcystyczne? A może objaw pychy?
Któż to oceni?... A któż ma do tego prawo? Kto go sobie sam udzielił?
A więc spróbuję:
Pamiętam cię, Elu, w kusym płaszczyku uszytym "z niczego" przez mamę.
Już wtedy udawałaś, sama przed sobą, że jesteś lepsza od innych, ze wstydu,
że w twoim domu brakowało tak wielu rzeczy, a przede wszystkim - spokoju i miłości.
Musiałaś szybko stać się dorosła, by być matką i opiekunką twojej, tyle lat umierającej. .
Dobrze się uczyłaś, dawałaś radę. Dawałaś radę???
Musiałaś, bo chciałaś uciec.........do innego życia.
Pamiętam cię, Elu, w tych latach górnych i chmurnych, a także, wstyd to przyznać,
w tych latach durnych, kiedy udawałaś, że sobie świetnie radzisz, ze sobą,
z problemami, ......... z życiem.
Pamiętam cię, Elu, kiedy więcej było płaczu niż radości, kiedy radość była sztuczna,
podsycana rozmowami o niczym, zawieszona na huśtawce zakrapianych spotkań,
z ludźmi również zagubionymi w labiryncie poszukiwań lepszej recepty na codzienność.
Pamiętam cię, Elu, kiedy umierałaś z braku miłości, a twoje serce nie dało się wymienić
na lepszy model, wtedy raniłaś siebie i ... nie tylko siebie.
Pamiętam twoje nieudane próby macierzyństwa,
kiedy wykrajano twoje wnętrzności, a nie było już w nich życia, które tam zamieszkało
i chciało się narodzić, a nie mogło, co wtedy czułaś?
Pamiętam, choć chcę zapomnieć ciebie taką, zdjętą z krzyża,
z piersiami ściśniętymi bandażem, bo nie było już tego, który miał je ssać.
Ale dostałaś to upragnione, maleńkie nowe życie!
Wyleżałaś je tyle miesięcy, w samotności, prawie w odrzuceniu, dałaś radę.
Znów dałaś radę!!!
Opłaciło się z nawiązką, przyszła miłość i zmieniła to stare,
zapachniało nowymi zapachami, zatupało dziecięcymi stópkami...
Ale pamiętam, że liczyłaś na coś, czego miało nigdy nie być,
bo bliskość i radość dwojga...gdzieś uciekła.
Zostały niespełnione, samotne, nieprzespane noce i zabiegane dni.
I tak "toczyła się ziemia z garbem" z akompaniamentem piosenek Stachury,
a życie ciągle "dawało w kość".
I żyłaś dzięki przyjaźniom i nikłej nadziei na lepsze jutro.
Ale padłaś, kochana moja, padłaś "jak mucha", a może jak..." zraniona jaskółka"?
Rozsypałaś się i zapragnęłaś zdezerterować, odejść, zamienić istnienie w niebyt.
Bóg ci nie pozwolił. Bóg ci nie pozwolił!!! Chciał cię mieć, tu na ziemi, po coś...
Długo odkrywałaś, czego On od ciebie oczekuje, pytałaś, ale twoje uszy nie słyszały.
A przecież to On pozwolił ci znaleźć Swój "połamany" Krzyż w kadyńskiej kapliczce.
Dawał ci znaki, że cię kocha, tak jasne, tak oczywiste, a ty?
Dalej pytałaś, wcale nie oczekując odpowiedzi.
Pan cię wtedy niósł na rękach, rozsuwał cierniste krzaki na twojej drodze, a ty?
Jak ślepe kocie szłaś dalej nie w tą stronę, szukałaś szczęścia tam,
gdzie nie mogłaś go znaleźć, takie szczęście na niby,
a może wbrew, a może na złość samej sobie?
Tak się potoczyło, tak się potoczyło, że upadło i przygniotło cię tym ziemskim garbem.
Miałaś tak wiele, a nie umiałaś się tym cieszyć, twoje serce było martwe od dawna.
I wtedy już byłaś pewna, że nie wstaniesz ze swojego łoża boleści,
że pochłonie cię niebyt, ciemna strona wieczności i nikogo tam nie spotkasz.
W końcu zapragnęłaś, aby tak się stało!!!
Ale przyszła pewna noc, kiedy zdołałaś uklęknąć przed twoim Bogiem
i zawołać: " Duchu Święty! Pomóż mi! Ja nie chcę jeszcze umierać!"
"I stało się tak." - Bóg wskazywał ci drogę, poprzez ludzi, zdarzenia, rekolekcje.
Jezus zaprosił cię, pozwolił ci usiąść na Swoich kolanach i przytulił.
Elu, to nie były urojenia twojego chorego umysłu, tak było, pamiętasz tę chwilę dokładnie.
To był początek NOWEGO ŻYCIA, uczenia się siebie,
poznawania Jego, oddania mu wszystkiego, wszystkiego, wszystkiego.
Elu, czy jest jeszcze COŚ, czego Mu nie oddałaś? Pomyśl.... Czy jest....?
"Życie moje oddam za Ciebie." Odpowiedział Jezus: «Życie swoje oddasz za Mnie?.."
Święty Piotrze, Święty Piotrze - módl się za Elę z Rumi!


1 komentarz:

Unknown pisze...

Jezu Chryste Ty masz szczególnie w swoim sercu Elkę.Piękne świadectwo. Życzę błogosławieństwa Bożego